Zupełnie wyjątkowo udało mi się zgrać pogodę z czasem wolnym, więc postanowiłam szybko wskoczyć na rower i zrobić fotki sweterka skończonego w sierpniu. Bardzo chciałam mieć w tle wodę, nad morze nie udało mi się dotrzeć, a że wolę "dziką naturę" od najpiękniej zagospodarowanej przestrzeni miejskiej, to miejscówka, która już na blogu była (i to całkiem niedawno). Mogłam pojechać trochę dalej w las nad inny akwen, jednak obawiałam się, że złapie mnie deszcz, poza tym myślę, że takie tło nie jest czymś co może się opatrzeć, zwłaszcza te chmury... Niestety znowu jestem lekko zgrzana i bardzo przez wiatr potargana, cóż nie można mieć wszystkiego ;)
Sweterek powstał z wyjątkowo cieniutkiej włóczki. Podpatrzyłam ją u Trikady i zamówiłam kilka motków na próbę, czy mieszanka z merino mnie nie pogryzie. Jest nieźle, na koszulkę da się nosić, nie uczula, grzeje, dobrze się z tego dzierga, mimo że w kilka nitek, oczka wychodzą równiutkie, wydajne, cenowo też bardzo ok, niestety na mokro czuć owcę (nie lubię tego zapachu). Kończąc tę dygresję i wracając do udziergu, od samego początku zamierzałam zmiksować te dwa kolory, morski niebieski i butelkową zieleń i nie cudować z konstrukcją. Mimo tego pierwszą wersję kadłubka sprułam, zemściło się nie robienie próbek oraz nie mierzenie, za wąskie było, może trzydzieści lat temu przed okresem dojrzewania bym się wcisnęła, lecz nie teraz ;) Trochę zmieniłam koncepcję, inaczej rozliczyłam reglan, dodałam wzorek w trójkątnej formie po bokach (pas ażuru na rękawach był planowany od początku, jest to ten sam wzór który wykorzystałam już w Astrydzie i czapce, tylko narzuty tym razem przerabiałam bez przekręcania oczek) i robiło się samo. Mimo cieniutkich drutów oraz włóczki dziergało się szybko i przyjemnie, nawet rękawy. Może przez tą zmianę kolorów. Nazwa nasunęła mi się sama, morze (sea) i niebo (sky), wersja spolszczona, i była chyba kiedyś taka postać Siska, księżniczka dzikich w jednej z sag Margit Sandemo, dodatkowo w slangu to określenie przyjaciółki, która jest niczym siostra ;)
Techniczne: pomysł mój. Włóczka Folco 50% merino 50% dralon, około 1300m w 100g, kolor 90R zielony i 125K niebieski. Kupiona na allegro. Dziergana w trzy nitki, raz że cieniutkie, dwa dla efektu płynnego przejścia kolorów. Nie ważyłam ale sądzę że na cały sweterek poszło około 220g. Druty 3 oraz 2.75 na ściągacze.
Podziały ku pamięci: 120 oczek, 12-48-12-48 do 68-104-68-104, rzędy skrócone na dekolt 1,1,2,3,4,4,5, 2x10 na podkroje do 6, obwód 220, rękaw od 74 do 58.
Jako bonus zdjęcie dzikiej natury. Swoją drogą, człowiek jedzie w miejsce gdzie w godzinach przedpołudniowych w środku tygodnia nie spodziewa się nikogo, a tam dwóch wędkarzy i trzy samochody z emerytami dyskutujących o tym czy robić grilla czy nie, skoro się na deszcz zanosi, i dokarmiającymi ptactwo (we wrześniu po co? i to jeszcze pieczywem :/ aż mnie trafiło jak zobaczyłam resztki bułek na brzegu po ich odjeździe). Nie ma gdzie uciec przed ludźmi, dodatkowo najlepsze lokalizacje do zdjęć pozajmowali... Zwierzęta pozować ze mną nie chciały, gdyż nie miałam im nic do zaoferowania (nie dokarmiam gdy nie ma śniegów i mrozów), poza ptakami były tam też sarny na drugim brzegu, ale zbyt szybko uciekły z kadru i zniknęły się w trawie ;) Mam nadzieję że żaden deweloper tam żadnego osiedla, za mojego życia, nie wybuduje, zbyt wiele takich urokliwych miejscówek w okolicy już poznikało...
I to tyle na dziś, do przeczytania, pozdrawiam cieplutko, pięknego końca lata ;)